"Zapomniał już jak to pięknie jest jeździć od miasta do miasta, czasem mieć mały koncert albo nagranie w studiu. Kochał to życie, te krótkie chwile gdy mógł odetchnąć od szarej codzienności. Deikatne dzwięki przepełnione melancholią i smutkiem płynęły spod jego palców a on cały czas miał ten sam obraz przed oczami.
Chłodny poranek trzy lata wstecz. Czerwona róza w ręku. Gorzki smak w ustach i zimne powietrze w nozdrzach. W uszach cały czas basowy huk silnika, potężnej dwukołowej maszyny, która od tego momentu stała mu się domem i przyjacielem.
Wąska, polna ścieżka wypełniona stojącą wodą po wczorajszym deszczu. Mężczyzna popatrzył z niesmakiem na świeżo wypastowane buty kawaleryjskie, które od niepamiętnych czasów były w jego posiadaniu. "To będzie zły dzień" wycedził przez zęby i ruszył, bez chwili wachania, przed siebie.
Wszędzie dookoła niskie drzewka owocowe, stojące niestrudzenie na swoim miejscu w nadziei, że ktoś w końcu je dostrzeże. A dalej zejście do wąwozu, tu na szczeście ktoś roztropnie położył kostkę brukową. Ironia losu. To i tak już nie ważne, buty zdąrzyły się pobrudzić, jak zwykle w nie odpowiednim momencie.
Po parunastu metrach zmiana krajobrazu, koniec wąwozu. Duże wiekowe drzewa, patrzące na przechodzących z wyższością godną swej długowieczności.
Z za zakrętu wyłoniła się stara masywna brama pomalowana na czarno, podszedł pewnym krokiem, uchylił. Skrzypiący dzwięk ranił boleśnie jego uszy wśród ciszy poranka. Ujrzał morze krzyży.
Wiedział gdzie ma iść, znał drogę na pamięć, choć bywał tu tak rzadko. Grobowiec z czarnego marmuru z dużym srebrnym krzyżem prowokował wspomnienia. Przykląkł. Róża skontrastowała swe piękno z zimnem i obojętnością kamienia.
Wszystko, wtedy, potoczyło się za szybko, jak całe jego życie.
Zimny powiew wiatru przywrócił na chwilę trzeźwość myślenia.
Znowu był sam.
Stał tam, odarty z dumy i własnej wartości. Zabrali mu ją, ukradli światło... życie. Stracił kogoś kto był najważniejszy, kto poprostu był... tylko dla niego. Krótki błysk na pogrążonej nocą ulicy, przyspieszony oddech, adrenalina spowalniająca otaczający świat... huk... brak bólu... przyszłość... przeszłość... dzień... noc... śmierć.
Ona umarła, on razem z nią. Kochał i teraz wie skąd się biorą pieśni, ale nie ma juz komu ich śpiewać.
Sprzedał co miał, zostawił wszystko. Rodzinę, dobrze prosperującą firmę, dom, samochody. Kupił sobie wierność chromowanej maszyny, przyjaciela samotności i bólu. Czasem tylko wiedziony wewnętrzą potrzebą wracał tutaj, na cmentarz, żeby jeszcze raz pogrążyć się w trwodze samotności, żeby pamiętać.
Wstał.
Obrócił się i zaczął iść nie oglądając się za siebie.
Huk mieszanki, eksplodującej w silniku, przeszył grobową ciszę, a Człowiek narodził się na nowo do życia... do Drogi.
2004-11-01 | 14:10:55 | crazy-in-paradise
poniedziałek, 25 czerwca 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz